Wyprawa na zachodni kraniec Europy - pierwsza relacja

Pewnie dobrze wiecie, że patronujemy wyprawie rowerowej do Lizbony. Dwóch wariatów z Gdańska postanowiło dotrzeć jednośladami na zachodni kraniec Europy - Cabo da Roca. Jeśli z niecierpliwością czekacie na wieści z trasy, to mimo problemów z internetem po drodze, chłopaki starają się nas na bieżąco informować o swoim położeniu. Otrzymaliśmy od nich długiego e-maila ze zdjęciami. Przeczytajcie!

 Cześć

Przygotowałem dla was garść informacji o naszych przeżyciach. Oto one:

Kiedy wysiedliśmy z pociągu w Katowicach uderzył nas ogromny żar. Sprawiało to takie wrażenie, jakby rozgrzana do granic ciężarówka przejeżdżała obok, ale taka była po prostu pogoda. Już pierwszego dnia przydarzyła nam się przygoda z rodzaju niefajnych - Przemek zgubił portfel, który był dla nas warunkiem wjazdu do Europy. Wróciliśmy się około 20 km, ale portfel się znalazł. Pod krzakiem.

foto2


Teren pierwszego dnia wydawał się łagodny, ale drugiego dnia już się podniósł i jazda zrobiła się trudniejsza. Było bardzo gorąco aż do wjazdu w czeskie góry. Tam, jak to w górach, zaczęło siąpić, mżyć i czasami padać, a trzeba było kilka razy to podjechać, to zjechać 200 m. Na szczęście na Słowacji teren się wygładził i przyspieszyliśmy tak, że pod Wiedniem zameldowaliśmy się z zapasem czasowym, w stosunku do tego, co zakładaliśmy. W Wiedniu nie mogliśmy się nadziwić jak wspaniale zorganizowane jest to miasto. Dla rowerzystów jest to wręcz raj - ścieżki rowerowe są niemal wszędzie, płynnie przechodzą między chodnikami a drogami.

foto3


Ciekawe jest też to, że Wiedeń nie ma tradycyjnie rozumianej starówki, tylko zabytki mieszają się tu z nowymi budynkami, co również jest w tak ciekawy sposób zrealizowane, że nie razi to po oczach, a raczej daje uczucie harmonii. Ciekawym punktem zwiedzania był festiwal środowisk LGBT, który właśnie tego dnia się odbywał. Było barwnie prawie jak w ogromnym lunaparku, do którego również zajrzeliśmy i do któego z pewnością jeszcze kiedyś wrócę.

foto4


Po wyjeździe z Wiednia pokierowaliśmy się na Węgry, gdzie spróbowaliśmy pysznego gulaszu węgierskiego podanego z kluskami. Podróżowaliśmy tam z pewnym Argentyńczykiem, którego po prostu spotkaliśmy po drodze. Przez cały dzień rozmawialiśmy z nim o językach i warunkach życia w naszych krajach, zestawiając to z innymi krajami UE. Po Węgrach przyszła kolej na Słowenię. To była najtrudniejsza jak dotąd część podróży, bo pogoda była bardzo różna, a teren głównie górzysty. W mieście Kocevje dopadła nas straszna ulewa, która uniemożliwiła dalszą podróż. Jechaliśmy już wcześniej w deszczu, ale w takim byłoby tu już zbyt niebezpieczne. Zatrzymaliśmy się u miłego starszego małżeństwa w sadzie i przeczekaliśmy do rana. Padało non stop 18 h.

foto5


Na szczęście rano się w końcu wypadało i aż do Chorwacji było pogodnie. Kilkanaście kilometrów przed Rijeką czekał na nas zapierający dech w piersiach widok - Adriatyk z otaczającymi go skalistymi wzgórzami, skąpane w palącym słońcu. Za górami wyraźnie zmienił się też klimat. Zjechaliśmy około 800 metrów w dół i zrobiło się naprawdę gorąco, sucho - śródziemnomorsko. Sama Rijeka bardzo nas rozczarowała. Liczyliśmy na kąpiel w morzu, a okazało się, że nie ma tam żadnej plaży. Drogi dla rowerów tam nie uświadczysz, a zamiast tego trzeba się przeciskać wąskimi ulicami, licząc na to, że uda się uniknąć kolizji z samochodami, albo zjechać na jeszcze węższe chodniki, gdzie nie sposób minąć się z przechodniami. Drogi są dziurawe, a miasto sprawia wrażenie trochę obskurnego. Po noclegu na przedmieściach Rijeki skierowaliśmy się w stronę Triestu. Jeszcze w Chorwacji mijaliśmy bardzo wielu motocyklistów, którzy najwyraźniej upodobali sobie tutejsze kręte drogi, obfitujące w piękne widoki i przepaści.

foto6

Po przejechaniu w palącym słońcu wybrzeża Chorwacji i Słowenii dotarliśmy wreszcie do Włoch. Tutaj z kolei pojawiło się mnóstwo kolarzy na szosówkach. Nic dziwnego, bo równiutkie drogi naprawdę zachęcają do jazdy. Znacznie częściej niż wcześniej ludzie zaczęli też się nami interesować, samochody trąbiły z pozdrowieniami, jeden nawet zwolnił i przez otwarte okno usłyszeliśmy oklaski. Sam Triest okazał się być szalonym miastem. Już pomijając nawet fakt, że wjechaliśmy do niego bardzo krętą dróżką o szerokości kilku metrów i nachyleniu chyba ze 20% - dwukierunkowej w dodatku - kierowcy w tym mieście jeżdżą naprawdę w niepojęty sposób. Cały czas byliśmy wyprzedzani to z prawej, to z lewej, a chaosu dopełniało zatrzęsienie skuterów. W końcu stwierdziliśmy, że jesteśmy niewiele od nich wolniejsi i wbiliśmy się w ten nurt przeskakując raz na lewy, raz na prawy brzeg drogi (która czasami miała nawet 7 pasów).

foto7


Następnego dnia przekonaliśmy się o wielkiej włoskiej życzliwości, bo w serwisie na wieść, że jedziemy do Portugalii, naprawiono nam koło za darmo, a wieczorem na pytanie o możliwość noclegu w okolicy, gospodarz zareagował zaproszeniem nas na swoją posesję, otrzymaliśmy obfity i wyrafinowany posiłek oraz możliwość umycia się.
A dziś przyjechaliśmy pod Wenecję, rozkoszujemy się kolejnym nadrobionym czasem wolnym, natomiast jutro będziemy zwiedzać poprzecinane kanałami miasto.
Jeżeli chodzi o stan rowerów to jak do tej pory mieliśmy 3 pęknięte dętki, 5 pękniętych szprych i dwa centrowania tylnego koła - obciążenie robi swoje. To tyle, jeżeli chodzi o dotychczasowy telegraficzny skrót naszej podróży. Następna relacja o naszych przygodach, kiedy znajdziemy się w pobliżu któregoś z kolejnych dużych miast i będziemy mieć trochę czasu z prądem ;)

Bogatsze wrażenia i informacje o mijanych kuriozach przedstawimy po naszym powrocie :)

Ciao!

Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek Groth

Patronat / Współpraca

80 tour de pologne 2023 logo

Orlen Wyścig Narodów 2023

 

 

Podkarpacka-Liga-Rowerowa

MaratonMTB.PL

 

 

 

Tauron Lang Team Race psr  Mistrzostwa Polski w kolarstwie szosowym

  LOGO Vienna Life Lang Team Maratony Rowerowe  BIKE DAYS logo  NT150px 

   logo face black   150cm   PĘTLA KOPERNIKA

Harpagan 52 - Człuchów