Capo da Roca - druga relacja z podróży

Dostaliśmy kolejną relację z rowerowej wyprawy do Lizbony. Tym razem znacznie dłuższą. Chłopaki opuścili już piękne Włochy i powoli przedzierają się Lazurowym Wybrzeżem do Hiszpanii. Zostawili za sobą przepiękne Monaco i urokliwe Saint Tropez, a także inne francuskie miasta. Zapraszamy do lektury.

Ostatnim razem zostawiłem was u bram Wenecji - pora więc, abyśmy do niej wkroczyli. Przejechaliśmy most wiodący do miasta kanałów, dotarliśmy na Piazza Roma i ruszyliśmy dalej wgłąb miasta. To był błąd. Nie wiedzieliśmy dokładnie jak wygląda Wenecja, ale szybko przekonaliśmy się, że nie jest to kompletnie miejsce dla rowerzystów. Jazda na rowerze jest też zresztą zakazana. Nie warto wchodzić tam jednak nawet prowadząc rower. Musieliśmy zmagać się z niezliczonymi mostkami (schody, bez podjazdów) przerzuconymi nad kanałami przecinającymi miasto zamiast dróg. Czasami wąskie uliczki kończyły się ścianą lub wodą i trzeba było zawrócić. Męczyliśmy się tak do czasu aż dotarliśmy nad Grande Canale. Kiedy zobaczyliśmy most nad nim, stwierdziliśmy "Tego za wiele". Dalszą część miasta zwiedziliśmy na pieszo. Zdążyliśmy obejrzeć południową część Wenecji, z San Marco na czele oczywiście - aż po Arsenale. Niestety północna część miasta będzie musiała poczekać na kolejną wizytę.

foto002

Dalej nasza trasa powinna wieść na południe, postanowiliśmy jednak zahaczyć jeszcze o Padwę i zobaczyć tamtejszy słynny uniwersytet. Stoją tam w wielkim okręgu, wewnątrz którego znajduje się park, posągi największych spośród absolwentów owego uniwersytetu. Odnalazłem wśród nich tych, na których najbardziej mi zależało - Galileusza, Dantego Alighieri oraz naszego króla, który obronił przed Ottomanami miasto, w którym już byliśmy - Jana III Sobieskiego.

foto001


Później ruszyliśmy już w kierunku pierwszego toru F1 na naszej trasie - Imoli. Teren stał się dużo łatwiejszy, ale szybko uznaliśmy, że jest strasznie monotonny. Przez kilka dni równina, a na niej pola, pola, pola. Zrobiło się też straszliwie gorąco. Pewnego dnia zarejestrowaliśmy w słońcu 56 stopni. W Imoli, wieczorem odnaleźliśmy supermarket, aby zrobić zakupy na kolację i śniadanie. Zastanawialiśmy się właśnie, gdzie spędzimy noc, kiedy zaczepił nas jeden z przechodniów. Nic w tym dziwnego, bo niemal pod każdym marketem ktoś nas zagaduje. Jednak ten człowiek był Francuzem, co już w samo w sobie było ciekawe w tym miejscu, ale co ważniejsze był również Couchsurferem. Zaprosił nas po prostu do swojego mieszkania. Resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowach z Aurelienem oraz zjedliśmy kolację wedle tradycji włosko-francuskiej, czyli włoska pasta, zakrapiana francuskim winem. Około północy odbyliśmy jeszcze spacer wokół tutejszego zamku - La Roca. Rano pojechaliśmy na tor, odwiedziliśmy miejsce wypadku legendarnego Airtona Senny i opuściliśmy Imolę.

foto004


Następnym przystankiem w naszej podróży była Bolonia. Przystankiem krótkim, acz bardzo urokliwym. Byłem zaskoczony jak ładnie wygląda równie słynny jak w Padwie uniwersytet oraz jego okolice. Niby nie było tu nic szczególnego, ale przestrzeń była tak zagospodarowana, że dawała uczucie porządku, ładu i harmonii.

foto006


Po Bolonii udaliśmy się do Modeny, żeby rzucić okiem na fabrykę Maserati, a następnego dnia do Maranello, w którym znajduje się muzeum Ferrari. Jest to nieduże miasteczko, nie wyróżniające się architekturą, czy historią, ale zagęszczenie jeżdżących tam samochodów z czarnym konikiem na żółtym tle na masce robi ogromne wrażenie ;) Przemek kupił bilet i poszedł oglądać eksponaty w motoryzacyjnym muzeum, a ja czekając na niego, poznałem bossa całego tego kompleksu. Okazało się, że jest pasjonatem rowerów i pogawędziliśmy sobie dobre pół godzinki, po czym zniknął z powrotem w muzeum, aby, jak się później okazało, pokazać i omówić Przemkowi najciekawsze eksponaty.

foto005


Na drodze z Maranello do Mediolanu po Via Emilia znajduje się Parma. Zdążyliśmy już zauważyć, że Włosi mają świra na punkcie rond. Rondo jest u nich niemal synonimem skrzyżowania. Parma przekracza jednak pod tym względem wszelkie pojęcie. Poznaliśmy wszystkie rodzaje rond - takie o średnicy 1,5 m, a także 500 m; ronda na moście, ronda pod mostem, ronda okrągłe, owalne, kwadratowe, prostokątne, nawet wyglądające jak osiedla mieszkalne; połączona dwa ronda, a także ronda na rondzie...

foto007


Mieliśmy z tego niezły ubaw, jednak ogromna ilość rond przestała nas bawić, kiedy wjechaliśmy do Mediolanu. W Mediolanie nie ma rond. Są światła i normalne skrzyżowania. Kiedy w ciągu 15 minut, po raz dziesiąty zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, zaczęliśmy tęsknić za okrąglutkimi rondami. Generalnie Mediolan bardzo nas rozczarował. Spodziewaliśmy się fajerwerków, a okazało się, że poza spektakularnym Duomo w centrum oraz kilkoma starymi uliczkami wokół niego, Mediolan nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Przynajmniej dla faceta. Kobiety na pewno znajdą tam sobie rozrywkę, buszują w Guccich i innych Versace. Właściwie to po Mediolanie są rozsiane zabytkowe, rzeźbione budynki, ale są one tak brudne, zaniedbane i pooddzielane ogromną ilością byle jak zaparkowanych samochodów, że ich widok odrzuca, zamiast wzbudzać zachwyt. Po całym dniu spędzonym w tym mieście byłem wręcz wściekły - z rozczarowania i przez ciągłe czerwone światła. Dopiero pod wieczór humor mi się poprawił - kiedy zobaczyliśmy Monzę oraz Expo Milano 2015. Na Monzy trafiliśmy akurat na jakiś wyścig Formuły 3 lub jakichś podobnych bolidów, a później samochodów GT. Mieliśmy szczęście (lub nieszczęście) widzieć Porsche roztrzaskujące się na barierce jakieś 20 m od nas. A Expo... Expo jest niesamowite. Jest tam do zobaczenia tyle wspaniałych rzeczy z różnych zakątków świata, że aż trudno to opisać. Gorąco polecam udać się na ten całoroczny event, bo kiedy się skończy, nie będzie już po co jechać do Mediolanu.

foto009


Przez cały czas pobytu w mieście byliśmy gośćmi Amerykanina, Johna, pochodzącego z Kaliforni. Jest on couchsurferem, a także architektem, a jego mieszkanie jest, jak sam to określił "weird". Składa się z dwóch pomieszczeń, w których są: kuchnia, jadalnia, sypialnia, salon, gabinet, łazienka, toaleta i garderoba. Sami spróbujcie wymyślić jak to pogodzić ;) Spędziliśmy bardzo miłe chwile gawędząc na różne tematy podczas przygotowywania pasty.

foto010


Z Mediolanu odbiliśmy już na południe, w stronę Morza Śródziemnego. Mieliśmy okazję spędzić najgorszą w życiu noc. W okolicy Mediolanu panował w tym czasie potworny upał, a w dodatku jest to teren bardzo wilgotny. Całe dwa dni mijaliśmy zupełnie zalane wodą pola (ryżu lub czegoś podobnego). Kiedy znaleźliśmy w końcu kawałek ziemi na nocleg, było tak gorąco, wilgotno i latało tak dużo komarów, że zaśnięcie wydawało się niemożliwe. Nigdy jeszcze nie miałem okazji spać w tak fatalnych warunkach. Coś nie do opisania. Kolejna z rzeczy, których trzeba po prostu doświadczyć.

foto011


Przebiliśmy się przez jedną z odnóg Alp i po wspaniałym, 20 minutowym zjeździe z prędkością ponad 50 km/h znaleźliśmy się nagle nad morzem. Odbiliśmy na zachód i na samym wybrzeżu znaleźliśmy najlepszą ścieżkę rowerową jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Wiodła ona tuż nad wodą, była szeroka, w świetnym stanie - równa i płaska. Mało tego - podczas gdy oddalona o kilkaset metrów droga wiła się po górach, my na ścieżce jechaliśmy nadal prosto, wydrążonymi w skałach tunelami. Dzięki temu dosyć szybko dostaliśmy się do Sanremo, gdzie mieliśmy się spotkać z polską Couchsurferką. U niej w domu za naszą sprawą zaistniałą bardzo ciekawa sytuacja. Otóż jej chłopak, Włoch, posługiwał się językiem włoskim i angielskim. My, językiem polskim i angielskim. Iwona natomiast polskim, angielskim i włoskim. Tak więc naszym wspólnym językiem był język angielski, ale czasami rozmawialiśmy również po polsku lub ona z chłopakiem porozumiewała się po włosku. Jak dodać do tego nasze próby wtrącania czegoś po włosku, robi się z tego zupełny kogel-mogel. W końcu doszło do tego, że Iwona zaczęła mówić do swojego chłopaka po polsku, oczekując odpowiedzi, a ten stał jak wryty.

foto008


Następnego dnia ruszyliśmy do Monaco. Minęliśmy granicę włosko-francuską i po godzince jazdy wjechaliśmy do Monaco. Bardzo duże tam spadki dróg, co przy naszym obciążeniu jest dosyć kłopotliwe - no ale bywało już gorzej ;) Monaco, jak to Monaco - raziło przepychem. Spodziewałem się co prawda więcej luksusowych aut na ulicach (byłem już w Maranello), ale i tak było ich dostatecznie dużo. W przystani cumowały przebogate jachty. Przemek miał dużą frajdę mogąc przejechać tor uliczny, jakim go pamiętał z licznych symulatorów F1. Wszystkie uliczki były bardzo zadbane i udekorowane palmami, kwiatami i innymi ozdobami. Jednak tym co zdecydowanie odejmuje miasteczku uroku jest potworny ruch. Cały zbiór dróg w tym mieście to jeden wielki korek. Kiedy jedzie się rowerem nie jest to jeszcze aż tak dotkliwe (nie wiem ile przepisów ruchu drogowego tam złamaliśmy), ale jeżdżenie po Monaco samochodem, to musi być męczarnia. Wjechaliśmy na szczyt wzgórza, na którym znajduje się pałac księcia Monaco. Warto było to zrobić, bo rozciąga się stamtąd naprawdę piękny widok na zatoczkę i miasto. Paradoksalnie, tym, co podobało mi się w Monaco najbardziej był kościół z surowego szarego kamienia nieopodal pałacu księcia. Spodziewałem się, że wewnątrz będzie bogato złocony i zdobiony. Jakże pozytywnie się pomyliłem. Wnętrze było równie surowe, mroczne i przyzdobione jedynie kilkoma obrazami. Próba wydostania się z Monaco, zakończyła się dla nas niebywałym odkryciem. Wjechaliśmy w jeden z tuneli, sądząc, że wyprowadzi nas on w kierunku Nicei. Ku naszemu zaskoczeniu napotkaliśmy na rozwidlenie, a potem kolejne. Znaleźliśmy się na skrzyżowaniu, na rondzie... wszędzie trąbiły na nas samochody. Miotaliśmy się tak przez kilkanaście minut aż w końcu odnaleźliśmy drogę na zewnątrz... po drugiej stronie miasta - tej od której tu przed południem wjechaliśmy. Okazało się, że pod Monaco znajduje się dosłownie drugie miasto, przeznaczone do łatwiejszego przemieszczania się samochodem lub motorem.


W końcu jednak udało nam się wydostać z Monaco i podążyliśmy Lazurowym Wybrzeżem. Nicea nie zrobiła na nas zbyt dużego wrażenia. Podobnie zresztą słynne Cannes, w którym odbywa się festiwal filmowy. Chyba po prostu widzieliśmy już tyle cudów, że przywykliśmy. W żadnym z miast na Lazurowym Wybrzeżu nie trafiliśmy na cokolwiek niezwykłego. Trafiliśmy jednak na coś takiego poza miastami. Na drodze wiodącej z Cannes w kierunku Saint-Tropez, nad samym morzem. Znajdują się tam cudowne czerwone klify, upstrzone egzotyczną roślinnością. Tamtejsze widoki naprawdę zapierają dech w piersiach. Słynne Saint-Tropez byłoby naprawdę pełnym uroku i niepowtarzalnego klimatu miasteczkiem, gdyby nie to, że w centrum odbywa się ruch samochodowy i jest ono wiecznie zakorkowane.


Za Saint-Tropez skierowaliśmy się już w kierunku Marsylii i na tej drodze dopadł nas straszny wiatr. Męczyliśmy się z nim trzy dni. Czasami wiało tak, że mimo naciskania z całej siły na pedał przy przerzutce 1-1, stałem w miejscu. Marsylia rozczarowała nas również. Właściwie to mieliśmy już całkiem dosyć Francji. Irytujący język, dziwne zachowania i ciągłe pretensje kierowców na drogach, słupki przy wjeździe na każdą ścieżkę rowerową, wysokie krawężniki przy zjeździe z nich... takich absurdów mógłbym wyliczać jeszcze wiele. W dodatku był to najdroższy kraj przez jaki jechaliśmy. W Marsylii warto zobaczyć port i kościół Notre Damme. Jest też kilka innych ładnych miejsc, ale generalnie miasto jest brudne i po prostu śmierdzi.


Zgodnie z naszym planem jechaliśmy dalej jak najbliżej wybrzeża, obierając Montpelier, jako kolejny checkpoint i mając nadzieję, że uda nam się podróżować szybko, żeby dotrzeć wreszcie do granicy francusko-hiszpańskiej. Przed Montpelier czekała nas jednak niespodzianka. Spotkaliśmy na trasie Polaka, Mateusza. Mateusz jechał rowerem do Portugalii. Wyruszył 13 czerwca. Jechał przez Węgry. Jechał przez Chorwację. Jechał przez Włochy. Aż dziwne, że spotkaliśmy się dopiero w tym miejscu...

 

 

Patronat / Współpraca

80 tour de pologne 2023 logo

Orlen Wyścig Narodów 2023

 

 

Podkarpacka-Liga-Rowerowa

MaratonMTB.PL

 

 

 

Tauron Lang Team Race psr  Mistrzostwa Polski w kolarstwie szosowym

  LOGO Vienna Life Lang Team Maratony Rowerowe  BIKE DAYS logo  NT150px 

   logo face black   150cm   PĘTLA KOPERNIKA

Harpagan 52 - Człuchów