Projekt Chopin - trasa rowerowa Krzysztofa Brauna

Start Rajdu Żychlin; Fot: Krzysztof Braun

"Ta trasa nie miałaby takiego uroku, gdyby nie rower. W ogóle uważam, że turystyka rowerowa jest najwspanialszą formą zwiedzania świata". Zapraszamy Was do przeczytania relacji z rowerowego rajdu Krzysztofa Brauna - Projekt Chopin.

 

Przypominamy o naszym konkursie organizowanym wspólnie przez rowery.pl i wydawnictwo ExpressMap! Do wygrania mapy rowerowe. Informacje o konkursie znajdziecie na naszej stronie. Zasady są proste. Wyślijcie na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. opis ulubionej trasy rowerowej. Dorzucie do tego parę zdjęć. Jeżeli będzie zgoda autorów, to wszystkie trasy zostaną opublikowane na portalu www.rowery.pl . Opis trasy może być bardzo prosty. Zapraszamy do udziału :)


Dzisiaj przedstawiamy Wam trasę Krzysztofa Brauna - pomysłodawcy i założyciel Klubu Amatorów Turystyki i Przygody.  Krzysztof odbył rajd rowerowy, który nazwał: Projekt Chopin.


Trasa rajdu Projekt Chopin:

https://goo.gl/maps/RrmK6



Żychlin - Luszyn - Kiernozia - Rybno - Sochaczew - Żelazowa Wola - Brochów - Witkowice - Giżyce - Brzozów Stary - Sanniki - Żychlin


Na drugim tegorocznym rajdzie rowerowym została wyznaczona trasa ponad stukilometrowa. Dlatego też, spotkanie na Pl. 29 Listopada w Żychlinie przed startem, zostało zaplanowane już na godzinę 6:00 rano. Mnóstwo ciekawych miejsc do zobaczenia po drodze i zamiary utrzymania spokojnego tempa jazdy, dzięki wyjazdowi o wczesnym poranku, miały pozwolić nam zdążyć dojechać o przyzwoitej porze do domu. Stało się jednak inaczej. Tym razem na rajdzie nie było grupy, a ja i mój rower zgraliśmy się na tyle doskonale, że zwiedziłem nie tylko wszystko co było zaplanowane, ale trochę więcej i to z zapasem ponad godzinnym w stosunku do planu, mając czas na spokojny odpoczynek i spacery w Żelazowej Woli, Brochowie czy Sannikach. Bardzo dobrze rozłożyłem siły na tej wyprawie. Ruszyłem spokojnym i jednostajnym tempem, mając na liczniku średnio około 18 km/h. Dzięki temu na dwóch ostatnich etapach, przy dobrej nawierzchni oraz dogodnych warunkach atmosferycznych, przycisnąłem pedały i po ponad 137 kilometrach trasy dojechałem do Żychlina z zapasem sił i jeszcze za dnia, mając średnią prędkość na poziomie 19,64 km/h. W sumie wyszło 7 godzin pedałowania no i 5 i pół godziny zwiedzania. Fajnie było. Ale od początku.

 

Dom narodzin Fryderyka Chopina Żelazowa Wola; Fot: Krzysztof Braun

 

W moim mniemaniu prognoza zapowiadała podobną pogodę jaką mieliśmy na rajdzie olenderskim tydzień wcześniej (Projekt Osadnictwo Olenderskie, był to rajd, który odbył się tydzień wcześniej szlakiem kultury olenderskiej na Mazowszu. Na ponad 100 kilometrach trasy uczestnicy rajdu spotkali się z pozostałościami kultury olenderskiej - autor). Z tą małą różnicą, że wówczas czasami wyszło słońce z zachmurzonego nieba i praktycznie w ogóle nie padało. Jednak tej soboty z pochmurnego nieba lokalnie miał lunąć deszcz, co też na pewno wpłynęło, poza długością trasy, na frekwencję. Sobotni poranek wbrew moim obawom nie był tak bardzo leniwy. Na ulicach miasta widać było już od najwcześniejszych godzin niemałe poruszenie. Punktualnie o 6:00 pojawiłem się na placu obok Grobu Skrzynkowego, z nadzieją, że rower nie będzie moim jedynym towarzyszem na tej wycieczce. Chwilę po szóstej na placu pod naszą parafią honorowo pojawił się Rysiek. Niepewna pogoda oraz deszcz, który wisiał w powietrzu, nie byłyby dla niego przyjemnością, dlatego też podziękował za rajd. Ja również podziękowałem Ryśkowi za to, że jednak przybył na spotkanie przed wyprawą oraz za to, że udaremnił robienie przeze mnie pamiątkowego selfie.

 

Bociany Sędki; Fot: Krzysztof Braun

 

Wystartowałem dokładnie o godzinie 6:08. Już na pierwszym etapie mojej trasy, w Sędkach, spotkałem beztrosko i bezceremonialnie przechadzające się blisko jezdni bociany. Sześciu koleżków widząc, że z przyjemnością poczęstuję ich o dżdżystym poranku błyskiem flesza, wnet odleciały na bezpieczną odległość, by na polu uprawnym dokończyć rozpoczęte śniadanie. Po kilkunastu minutach od spotkania z boćkami dotarłem do Luszyna i zatrzymałem się na chwilę pod klasycystycznym pałacem i zza zaryglowanej bramy strzeliłem mu fotę. Odbywa się na terenie tegoż zespołu pałacowo-parkowego wielkie sprzątanie i remont, gdyż znalazł on nowego właściciela. Jadąc dalej, odczuwałem komfort jeśli chodzi o termikę, jednak nie opuszczały mnie wilgoć i momentami mżawka. Dojechałem w końcu do Kiernozi, gdzie przy Rynku Kopernika miał pić ze studni kiedyś wodę sam wielki astronom. Tutaj też podobno Mikołaj Kopernik zgubił swoje pióro, niezbędne narzędzie jego sławy, którym miał zapisywać swoje wielkie teorie. W Kiernozi odwiedziłem parafię św. Małgorzaty, w której swoją kryptę ma Maria Walewska, która na świat przyszła w sąsiedniej wsi Brodne. Żywota swojego dokonała w Paryżu jako hrabina d'Ornano, toteż w niedawnym czasie Kiernozię odwiedzili przedstawiciele rodu z Francji i wmurowali w kościele pamiątkową tablicę dla Marii. Następnym, obowiązkowym punktem w tej miejscowości był oczywiście klasycystyczny pałac Łączyńskich, położony w rozległym parku. Jest to bardzo przyjemne miejsce na spacer, pełne zadbanych alejek, starych drzew, kaczek zasiedlających staw oraz rozśpiewanych ptaków. W tym miejscu Mikołaj Chopin, ojciec Fryderyka, był guwernerem i zajmował się edukacją oraz wychowaniem małej Marii Walewskiej.

 

Pałac Luszyn; Fot: Krzysztof Braun

 

W Kiernozi uciąłem sobie pogawędkę z dwiema osobami. Dzięki temu mogłem znaleźć punkt zaczepienia w poszukiwaniu moich korzeni rodzinnych w tejże okolicy, których jest nie mało. Znam już jeden adres w Kiernozi, z drugim po drodze był problem, jednak wieś Chruśle za Kiernozią jest na szczęście mała, w wolnej chwili na pewno tam podjadę i popytam o moją rodzinę. Za Chruślami mijając małe wioski, o małym natężeniu ruchu, jak zwykle znalazła mnie przygoda z adrenaliną. Posługując się nomenklaturą kolarską, miałem dwie ucieczki! Pierwsza zdarzyła się w okolicach wsi Brodne, gdzie zdeterminowany kundel, mimo że wystartował daleko za mną, nabrał niesamowitej prędkości i w bardzo krótkim czasie znalazł się blisko mojego roweru. Musiałem wrzucić przysłowiowy piąty bieg i gdy już miałem na liczniku 37 km/h była szansa pozbycia się rozwścieczonego intruza, chociaż w jego mniemaniu to ja miałem nim być. Dopiero po pół minucie zabójczej prędkości, kundel odpuścił, a ja w przypływie emocji pokazałem mu nawet środkowy palec i wycedziłem parę "ciepłych słów" na pożegnanie, chociaż jestem świadomy, iż zwierzak pewnie i tak nic z tego nie zrozumiał. Do drugiej ucieczki kolarskiej zmusił mnie nieco większy kundel, gdy śmiałem zakłócić spokój na jego terenie w drodze do Rybna. Tenże jednak był trochę większy od poprzednika i wystartował nagle bardzo blisko mojego roweru. Znów przyśpieszyłem, ale na szczęście nie musiałem zbyt długo utrzymywać dużej prędkości, ten mimo tego, że wyglądał groźniej, był mniej zdeterminowany niż ten pierwszy. Zanim jednak dokonałem drugiej udanej ucieczki, spotkała mnie jeszcze jedna przygoda.

 

Aleja Kasztanowa; Fot: Krzysztof Braun

 

Poranna mżawka powoli przeradzała się w lekko padający deszcz. Spoglądając w kierunku Sochaczewa, mój optymizm powoli się kurczył, a zastępował go niepokój ze względu na dużą odległość do miasta i otwarty teren. Kiedy deszczyk zaczął przeradzać się w deszcz, jedynym schronieniem przed nim były przydrożne drzewa. Próbowałem w dwóch miejscach, jednak ich ochrona była nieco wątpliwa. Na szczęście w tym drugim miejscu, we wsi Wejsce, naprzeciwko stał budynek miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej i pod dachem mogłem skryć się przed nasilającym się opadem. Wilgotne ubranie powodowało spadek temperatury ciała, dlatego też z każdą minutą liczyłem coraz mocniej na zmianę frontu. Po półgodzinnym oczekiwaniu deszcz zwolnił, jednak nie przestał padać. Szybka decyzja i mocne uderzenie w pedały, z myślą jak najszybszego przedostania się na wschód. Zrobiłem słusznie, z każdym kilometrem deszcz zamieniał się z powrotem na mżawkę, a tuż przed Rybnem całkowicie zniknął. Nad sochaczewskim niebem widać było jaśniejszy odcień soboty. Z optymizmem mogłem patrzeć na kolejny przebieg wyprawy. W Rybnie posiliłem się pod miejscowym sklepem, a następnie udałem się na zwiedzanie wsi. Obejrzałem tam kościół p.w. św. Bartłomieja Apostoła, położone obok niego miejsce upamiętniające miejscowych w wojnie polsko-bolszewickiej, cmentarz na którym pochowani są bohaterowie bitwy nad Bzurą oraz przejeżdżając Aleją Kasztanową dotarłem do zespołu pałacowo-parkowego, który jest własnością Państwowego Muzeum Archeologicznego, gdzie ukradkiem zza ogrodzonego i niedostępnego terenu zrobiłem jedno zdjęcie. Przez ten niecny czyn zostałem pouczony przez strażnika archeologicznych włości, a jego służbowy ton i grubiański potok słów, zniechęcił mnie do podejmowania jakiejkolwiek dyskusji, tym samym słysząc po raz wtóry te same argumenty przemawiające za tym, że jestem złoczyńcą, powiedziałem grzecznie "do widzenia" i odjechałem w kierunku Sochaczewa.

 

Cmentarz wojenny Rybno; Fot: Krzysztof Braun

 

W popularnym Socho przywitał mnie współczesny kościół, rzeka Bzura oraz ruiny Zamku Książąt Mazowieckich. Tutaj też czuć klimat chopinowski. Od Sochaczewa na mojej trasie, w prawie każdym punkcie, w którym się zatrzymywałem aż do Sannik, natknąłem się na pomniki upamiętniające naszego wirtuoza. Dalej przejechałem zgodnie z planem obok Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i cyknąłem kilka fotek, które spodobają się miłośnikom artylerii oraz wozów bojowych z czasów II wojny światowej. Z Sochaczewa już ostatnia prosta do Żelazowej Woli i miejsca, w którym na świat przyszedł Fryderyk Chopin. Po drodze jeszcze szkoła jego imienia i znów miejsce pamięci polskich żołnierzy. Wreszcie jest, muzeum Chopina i bilety w różnych cenach. Jeśli nie przysługuje Wam żadna zniżka, a chcecie odwiedzić park oraz wejść do domu urodzenia patrona rajdu, musicie wysupłać z portfela 23 złocisze. Jeśli interesuje Was wyłącznie przyjemny spacer po pięknym i zadbanym parku, z portmonetki musicie wygrzebać złotych 7. Tanio, drogo? Pozostawiam to Wam. Tak czy inaczej, bez względu na opcję zwiedzania, możecie zapoznać się w jednej z muzealnych salek z pięciominutowym filmem, będącym wstępem do zwiedzania i przybliżającym historię dworku. Projekcja odbywa się na pewno w języku polskim i angielskim, czy w innych, tego się nie dowiedziałem. Jednak nie zdziwiłoby mnie kilka wersji językowych, gdyż dworek w Żelazowej Woli jest miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów z całego świata, a przyciąga ich nie tylko swoją historią, ale też poziomem zagospodarowania, który jest zdecydowanie światowy!

 

Ruiny Zamku Książąt Mazowieckich Sochaczew; Fot: Krzysztof Braun

 

Park w Żelazowej Woli jest tak rozległy, że można było przechadzać się pięknymi alejkami, pełnymi różnorodnych kwiatów, drzew i krzewów oraz przy śpiewie różnorodnych gatunków ptaków, w zupełnej samotności i ciszy, którą pięknie wypełniało wspomniane ćwierkanie oraz szum niewielkiej kaskady na rzece Utracie. Turystów z pewnością wystraszyła trochę pogoda, która jednak przechodziła już wówczas stopniowo na lepszą stronę mocy. Pojawiło się nawet słońce, które na drugim półmetku rajdu było już moim stałym towarzyszem. Z Żelazowej Woli udałem się do Brochowa, w którym rodzice Chopina brali ślub i chrzcili Fryderyka. Warowna parafia p.w. św. Jana Chrzciciela i św. Rocha, która nosi znamiona różnych i rzadko spotykanych na naszych ziemiach stylów architektonicznych, zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Wieś Brochów ma długą i inspirującą historię, w zeszłym roku obchodziła 900 lat swoich dziejów, w trakcie których przewinęło się wiele ciekawych postaci, poza Chopinami bowiem, przebywał tu król Władysław Jagiełło w drodze pod Grunwald i wiele innych osobistości. Z Brochowa podążyłem drogą na północny-zachód, by na moście położonym nad Bzurą w miejscowości Witkowice, odbić prosto na trasę szybkiego ruchu Wyszogród - Sochaczew. Obok wspomnianego mostu zatrzymałem się w miejscu upamiętniającym żołnierzy z kampanii wrześniowej 1939 roku.

 

Parka Żelazowa Wola; Fot: Krzysztof Braun

 

Zapach spalin przejeżdżających pojazdów na trasie nr 50 mieszał się z zapachem Lasu Młodzieszyńskiego. W Janowie odbiłem drogą prowadzącą do Gąbina. W kierunku ostatniego punktu chopinowskiego rajdu, który miał być w Sannikach, zatrzymałem się w Giżycach, gdzie zerknąłem na miejscowy kościół oraz pałac rodziny Suskich. Następnie Brzozów Stary i historia jednych z pierwszych cichociemnych, którzy przelali krew za ojczyznę w grudniu 1941 roku. Zostali oni pochowani na miejscowym cmentarzu, położonym za zabytkowym kościołem, tuż pod lasem, gdzie grozy tego miejsca dodają złowieszczo kraczące wrony. Odjeżdżając z Brzozowa Starego miałem do pokonania już niewielki odcinek. Wylądowałem w końcu w Sannikach, gdzie w miejscowym zespole pałacowo-parkowym przebywał Fryderyk Chopin na wakacjach w roku 1828. Kolejne urzekające miejsce, zadbane, piękny pałac, przyjemne alejki, pełne wypoczywających bądź aktywnie spędzających czas ludzi. Ogrom parku mnie zadziwił. Wydaje się, że park w Żelazowej Woli jest rozległy, jednak ten w Sannikach jest jeszcze większy. Posiada on również kompleks boisk, stawy oraz muszlę koncertową. Różnorodność drzew od kasztanowców poprzez buki, miłorzęby, klony i dęby nadaje temu miejscu kolorytu, który potęguje inna, różnorodna roślinność. Na koniec mojego pobytu w Sannikach, strzeliłem zdjęcie miejscowej parafii p.w. Świętej Trójcy, która znajduje się naprzeciwko pałacu.

 

Miejsce upamiętniejące zrzutu jednych z pierwszych Cichociemnych - Brzozów Stary; Fot: Krzysztof Braun

 

Ostatni etap mojej ekskursji. Znana mi droga, którą wracaliśmy tydzień temu z Projektu Osadnictwo Olenderskie. Lwówek, Pacyna, Sejkowice, Skrzeszewy, Rakowiec i Żychlin. Kilka minut po wpół do siódmej wieczorem, wylądowałem po wyśmienitej i długiej przejażdżce w domu. Materiał na opowieści uzbierałem ogromny. Na trasie Projektu Chopin, poza historiami chopinowskimi, jest wiele ciekawostek i legend związanych z odwiedzonymi po drodze pałacami, kościołami oraz miejscami pamięci. Praktycznie przez cały czas jechałem różnymi szlakami rowerowymi, wytyczonymi ze względu na bogatą historię tych miejsc. W drodze z Żelazowej Woli otarłem się też o Kampinoski Park Narodowy, który mógłby być kolejnym, oddzielnym punktem jakiejś wycieczki. Projekt Chopin jest kapitalnym, naszym lokalnym szlakiem, ze względu na bliskie położenie Żychlina, Kiernozi, Żelazowej Woli, Brochowa i Sannik. Niewiele brakuje tej trasie elementów związanych z Chopinem i jego polską historią. Dlatego też, w przyszłości nie widzę przeszkód, by powtórzyć tą trasę i oddać się po raz kolejny walcom i nokturnom, oferowanym nie tylko przez muzeum w Żelazowej Woli, ale także przez ptactwo na każdym etapie rowerowej przygody.

 

Pałac rodziny Suskich - Giżyce; Fot: Krzysztof Braun

 

Polecam!

Krzysiek Braun

 

Fotorelacja z Projektu Chopin:

 

Autor tekstu i zdjęć: Krzysztof Braun: pomysłodawca i założyciel Klubu Amatorów Turystyki i Przygody

Patronat / Współpraca

80 tour de pologne 2023 logo

Orlen Wyścig Narodów 2023

 

 

Podkarpacka-Liga-Rowerowa

MaratonMTB.PL

 

 

 

Tauron Lang Team Race psr  Mistrzostwa Polski w kolarstwie szosowym

  LOGO Vienna Life Lang Team Maratony Rowerowe  BIKE DAYS logo  NT150px 

   logo face black   150cm   PĘTLA KOPERNIKA

Harpagan 52 - Człuchów